Strona:Walgierz Aryman Godzina (Żeromski).djvu/062

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.



Słyszy nad sobą znajomy głos:
— Udały...
Zadrżał w sobie, rzekomo ziemia, kiedy ma ogień z głębiny wyrzucić, zakipiał, jako morze od wichru. Głos... Podniesie oczy.
Nad nim Mściw z puszczy. Twarz Mściwa mądra, zimna, posępna.
Rzecze:
— Przychodzę cię nawiedzić, Udały Walgierzu.
— Witaj, gościu, co godność moją pamiętasz.
— Bogowie z tobą!
— I z tobą, gościu.
— W złej cię nawiedzam doli.
— W istocie, jestem ubogi, gdyż odwróciły się losy moje. Ale siądź, gościu, i spocznij w dziedzinie mojej.
— Nie twoja to już, bracie, dziedzina.
— Czyjaż, o bracie?
— Mojego i twego pana, Wiślimierzowa.
Zapadł w milczenie Walgierz Udały. Pochylił głowę, zamknął powieki. Zda się gościowi, że więzień śpi. Czas mija.