Strona:Walgierz Aryman Godzina (Żeromski).djvu/059

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Któż mi odpowie? Możem jest zaprawdę nie rycerz i nie woj, możem jest zaprawdę jeno siepacz i sługa?...
Śmieje się kajdaniarz do myśli swej. Podnosi ją ku światłu nędznemu i patrzy w nią krwawemi oczyma.
A w głuchą noc, ciemną noc posłyszą ludzie, że śpiewa samemu sobie:
— Sławo! Sławo!
Nad szyszakiem moim ze stali lustrzanej latałaś, nad piórami zaramiennych skrzydeł były twe drogi. W mieczu-zbójcy, gdym go z pochwy wydzierał, lubiłaś oglądać oblicze.
Sławo! Sławo!
Tętent kopyt po zeschłym stepie kochałaś duszą a krzyk mój w wielkim boru nosiły twoje skrzydła promieniste ku odległym plemionom.
— Sławo! Sławo!
Dzisiaj wydartą mam pawęż i szłom i pas. Zakuty jestem w okowy i na ziemi waruję. Podlejszy jestem od psa, co pod cudzym zdycha progiem, bo pod własnym leżę progiem, a nikczemniejszy jestem od lisa, bom w żelazach.
Zapomniała o mnie ziemia rozkwitła i zapomniały śniegi zimowe, woda rzeczna, tonie jeziorzysk i leśna cichość.
Zapomniały o mnie kości, mogilnem próchnem zasypane.
Jestem sam jeden, gdyż opuściła mię dusza moja.
A gdybym podniósł głos tak wysoko, jak lata łamignat orzeł, co się w niebie z lotem oczu ściga, a gdybym rozszerzył głos głęboko, aż ku popieliskom przed-