Strona:Walgierz Aryman Godzina (Żeromski).djvu/060

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wiecznym, nikt wołania nie usłyszy, tylko je słyszę ja, sam jeden.
Wróci się pod serce cielesne moje, skąd wyszło, jakgdyby hak z żelaza.
Spojrzyjcież oczy moje w rzeczy ziemskie nieustraszonem wejrzeniem, a nie przelęknijcie się niczego, cokolwiekbyście ujrzały!
Idę odważny do wrót zawartych nieszczęścia mego i pięścią nieustraszoną zakołacę, jakom do wrót starej kontyny kołatał.
Zła moja dola! — rzekł mi wróż.
Wyjdź-że z ciemnej bożnicy, moja zła dolo!
Pokaż się, dolo!
Niechaj cię ujrzą źrenice moje!
Niechaj się tobą nasyci moja zgłodniała myśl. Niechaj cię ujmie dłoń moja chciwa, jakom ujmował zabójczy puinał.
Lecz już się umknął od dłoni mojej rycerski miecz, od boku mego urwał się nocny towarzysz, puinał.
Zła moja dolo!
Ujmę w dłoń młot najemnego nędzarza.
Na długim łańcuchu łez, a w wiadrze beznadziei spuszczę się, górnik samotny, w sztolnię czarną, w rozwarty szyb przepaści. Pójdę korytarzami w kamieniu niedoli kutemi.
U boku broni żadnej. Na głowie szyszak pogardy. Z za ramion skrzydła pośmiewiska szeleszczą. Na kościach nic, jeno strzępy poszarpanych łachmanów przepychu ducha.
Nic, jeno w ręce młot, a w oczach płomień.