Strona:Walgierz Aryman Godzina (Żeromski).djvu/058

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

próg i rzucić w zgniłą fosę. Jakież twe życie? Skinę i być przestaniesz...
— Skiń!
— Zechcę, ażebyś żył w moich oczach wielmożnych, i musisz żyć. Taka ma wola. Tak musisz żyć, jak ja zechcę. Myśl długo nad głębokością mej łaski. Mogę cię zabić i trupa twojego rzucić w fosę, a ja cię życiem daruję i bratem zowię.
— Jakże to mam uczynić, żeby zaprzestać być sobą? Daj mi radę o bracie.
— Daję ci radę: zapomnij!
— A jakże się to czyni, żeby zapomnieć, ty, który wszystko wiesz?...
— Odwróć oczy od rzeczywistości i patrz w złudzenie. Patrz w złudzenie swego majestatu. W złudzeniu jest siła życia. Rycerską wolę, rycerską moc, wszystką rycerską duszę zarygluj w pieśń, podobnie, jak ja ciebie zamknąłem w dyby. Pieśń sobie wyśpiewaj o swej wielkości...
Śmieje się pan.
Więzień zamilkł. Popadł w zadumy, w sny.
Oczy ma w ziemię wbite, plecy zgięte, ręce rude i żelazne, jak zardzewiałe żelazo skoblicy.
Wlecze się jego senna myśl.
— Stołek mój wyniosły uczynił Wiślimierza mądrym, potężnym. Miejsce moje wysokie uczyniło go wielkodusznym. Mógłby mię Wiślimierz zabić bez kary, a dał mi życie. Jest Wiślimierz potężny, mądry i dobry. Jest jakoby ojciec mój rodzony, bo mi życie darował.
Cóżem ja jest, zapomniany? Cóżem ja jest zaiste?