Strona:Walerya Marrené - Na dnie życia.djvu/65

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rych obchodziła się całe życie lub kupować szatę jaką, kiedy dotąd okrywało ją miłosierdzie ludzkie; dla czego więc kupować ją miała, a tem bardziej kupować na wiosnę, gdy słońce dogrzewało i miało dogrzewać jeszcze parę miesięcy.
Ponieważ rad nie lubiła, odeszła czemprędzej od Adamowej, rozdzierając pomarańczę ostremi paznogciami i wysysając jej sok słodki.
W ten sposób wydawane pieniądze nie mogły trwać długo, zresztą Maryś nie myślała czekać tej ostateczności. Raz spróbowawszy złodziejstwa, zaczęła plądrować po kieszeniach przechodniów ze sprytem i zręcznością sobie właściwą.
Wkrótce Maryś zasłynęła pomiędzy współtowarzyszami nietylko ze sposobu, jakim radzić sobie umiała, ale ze wspaniałomyślności, z jaką rozrzucała w koło siebie łakocie i dary.
Trzeba ją było widzieć, gdy z okiem pełnem uwagi, z nozdrzami rozdętemi, z przyciętą wargą zbliżała się kocim krokiem do upatrzonej kieszeni i ten rzut głowy szybki jak błyskawica, gdy oglądała się w około, czy nie śledziło ją spojrzenie jakie, a wreszcie ruch podobny do piorunu, gdy sięgała po ukryty przedmiot i chowała go pod łachmany.
Nauczyła się także w podobnych chwilach układać fizyonomię, zapatrzeć się w jakibądź przedmiot mogący rozbudzić uwagę i tym spo-