Strona:Walerya Marrené - Na dnie życia.djvu/66

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sobem omylić podejrzenia. Słowem, sztukę swoją doprowadziła do artystycznej doskonałości.
Nie zbogaciła się przez to, nie miała calszego ubrania ani trzewików na nogach, słońce jak dawniej paliło jej głowę, której jedyną ochronę stanowiły bujne kędziory włosów, bo jak wiemy, nie dbała o to wcale. Ale za to gromady małoletnich obdartusów posłuszne były jej woli, Józiek nadskakiwał jej nie przymierzając jak biedny kancelista milionowej kuzynce; miała rodzaj nieodstępnego dworu, wydawała rozkazy spełniane skrupulatnie i to zadowolenie miłości własnej, połączone z przekonaniem, że sama bez niczyjej pomocy zdobyła sobie wyjątkowo zajmowane położenie, stanowiło niezmierną uciechę dla ambicyi, będącej wybitną właściwością tej nędznej istoty, rzuconej pomiędzy ostatnie warstwy społeczne, a w której może grała krew arystokratyczna.
Można śmiało powiedzieć, że kilka letnich miesięcy były dla Marysi miesiącami szczęścia. Upojona powodzeniem i władzą, jaką daje zwykle powodzenie, jak ptak na gałęzi śmiała się i dokazywała otoczona żebraczym dworem, wśród którego wyglądała niby mała królowa.
Przywykła grać wśród niego rolę wyroczni, używała w całej pełni rozkoszy panowania, zasypiała syta, zmęczona zabawą i budziła się codzień do nowego użycia. Znany to jednak