Strona:Walerya Marrené - Na dnie życia.djvu/64

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Chodźcie! — skinęła na nich Maryś.
Tym razem bez wahania poszły za nią.
Zaprowadziła je do starej żydówki, która siedziała na schodkach jakiegoś sklepu z koszem pomarańcz, kupiła tyle owoców, ile ich było i dała je każdemu w rękę.
W tej chwili przechodziła Adamowa z koszykiem.
— Maryś! zawołała — zkąd ty masz pieniądze?
— Znalazłam — odparła bez wahania dziewczyna.
— Gdzie? pytała dalej Adamowa, nieco podejrzliwie.
— Na Krakowskiem Przedmieściu — mówiła niezmieszana Maryś.
A wiedząc z doświadczenia jak w podobnych razach ważne są szczegóły i uprawdopodobniają fakty, dodała kilka wysnutych już na czysto z bujnej wyobraźni.
— A no, kiedyś znalazła — upominała Adamowa — to lepiejbyś sobie kupiła koszulę lub spodnicę zamiast chodzić w takich łachmanach.
— Iii! — odparła tylko przeciągle patrząc na kobietę oczyma dzikiego kota i o mało nie parsknęła jej śmiechem w oczy.
Miała ona dla stroju i t. p. marności światowych najwyższą pogardę; jak Dyogenes uważała za szaleństwo myśleć o rzeczach, bez któ-