Strona:Walerya Marrené - Na dnie życia.djvu/52

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tem bardziej, że poszkodowana nie domyślała się poniesionej straty.
Maryś więc powoli i ostrożnie wycofała się z tłumu na Nowym Świecie, skręciła na Warecką ulicę i dopiero na skwerze przed ewangielickim kościołem zatrzymała się i obejrzała w około.
Nikt jej nie gonił, ona pomimo to musiała oprzeć się o mur, tak czuła się zmęczona, brakowało jej tchu. Brała ją szalona ochota zajrzeć do portmonetki, a przynajmniej obejrzeć ją z wierzchu, jednakże lękała się tego uczynić, ażeby nie zwrócić czyjej uwagi; musiała więc poprzestać na wrażeniu, jakie czyniło na niej samo dotknięcie zdobyczy.
Maryś znała poniekąd wartość pieniędzy, gdyż brak poczucie tej wartości wyrabia; przecież nie mogła mieć dokładnego pojęcia o większych sumach, bo tych nigdy w ręku nie miała; nie mówiono też o nich w świecie, w którym się obracała. Raz tylko widziała w ręku Adamowej papierek różowy, chowany starannie na komorne, opłacane wspólnie przez kilka rodzin zajmujących suterenę. Pamiętała, że ten papierek znaczył dziesięć rubli, ale co za dziesięć rubli można było dostać? — to już zupełnie przenosiło jej znajomość stosunków handlowych. O podobnej sumie nie marzyła.
Wiele też mogła zawierać portmonetka? Teraz myśl jej cała skupiła się w tem pyta-