Strona:Walerya Marrené - Na dnie życia.djvu/51

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

silnie, iż podnosiło rytmicznie łachmany, jakie miała na piersiach.
Tymczasem strojna kobieta podeszła na sam brzeg trotuaru i zatrzymała się nagle; wypadało jej przejść na drugą stronę ulicy, a tu powozy ciągnęły nieprzerwanym szeregiem. Oczekiwała więc chwili sposobnej, spoglądając bacznie w jedną i w drugą stronę.
Chwila to była najsposobniejsza do spełnienia zamiaru; uwaga kobiety skierowaną była w inną stronę. Maryś wyciągnęła szybko rękę, która drgnęła od gwałtownych uderzeń serca, wsunęła ją lekko do kieszeni, pochwyciła pożądany przedmiot, ukryła go pomiędzy fałdy podartej chustczyny, którą miała na ramionach i konwulsyjnie przyciskała rękę do piersi.
Pierwszą jej myślą było puścić się lotem strzały ku starej poczcie i ukryć tam swoją zdobycz. Ale miała ona swój spryt rozgarnięcia, a nawet znajomość ludzi i świata.
Wiedziała, że gwałtowna ucieczka wzbudzała podejrzenia.
Wprawdzie ile razy złapała bułkę lub paczkę pierników, uciekała co miała siły, ale wówczas uciekając spożywała swoją zdobycz, zresztą wiedziała, że przekupka nie opuści straganu, ażeby za nią gonić. Teraz jednak zmiarkowała szybko, że inaczej postąpić należy,