Strona:Walerya Marrené - Na dnie życia.djvu/290

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nienia z młodym, wyciągał głośną awanturę i dlatego to wołał na przemiany:
Kuryer z odpustem, Kuryer z samobójstwem, Kuryer z wypadkiem.
Kiedy zaś dzięki nadzwyczajnym okolicznościom, pisma brukowe dawały jaką illustracyę lub karykaturę, wówczas krzyczał:
Kuryer z dowcipem, z portretem, ze sławnym zbójem, z powodzią, z pożarem.
A zawsze umiał trafić do smaku osoby, której chciał towar swój sprzedać, często nawet zamiast dziesiątki dostawał dwanaście groszy, zdarzały się i dwudziestówki.
Chłopiec jednak, wierny swemu usposobieniu, zarobione pieniądze wydawał co do grosza nie bacząc na to, że jutro może być dniem posuchy. Podobne przewidywanie nigdy mu na myśl nie przyszło.
— Ten Stasiek to zawsze dwa razy więcej zarobi, niż my — skarżyli się inni chłopcy.
— Owa! wielka mi sztuka, abo ty umiesz czytać, powtarzasz tylko po mnie, co ja krzyczę — odpowiedział dumnie spoglądając z góry na towarzyszów, którzy jego zarobków nie mieli.
— Ten Stasiek, tylko spojrzy, to upatrzy sobie zaraz takiego, co mu da dychacza, a jak się po nim zawinę — to nic i nic.
Tak mówił najstarszy z całej bandy.
Staśkowi nigdy odpowiedzi nie brakło.
— Ty bo zawsze zerkasz po pannach —