Strona:Walerya Marrené - Na dnie życia.djvu/288

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ryerów. Wkrótce Stasiek w czapce, z błyszczącym napisem kręcił się po placach i skwerach, zachwalając swój towar.
Zajęcie to było jakby dla niego stworzone: mógł rozwijać przez parę godzin gorączkową czynność, potem siedzieć na słońcu, ile chciał, a nikt mu za to nic nie mówił. Był swobodny jak ptak, ale też znosić musiał złe strony ptasiego bytu, tułać się z gałęzi na gałęź, codzień zdobywać sobie własnym przemysłem pożywienie, i cierpieć głód, jeśli zdobyć nie zdołał.
Sprzedaż Kuryerów nie przynosi wielkich korzyści. Przedsiębiorcy powierzają chłopcom pewną ilość egzemplarzy, a ci na każdym mają tylko dwa grosze zysku. Sprzedających jest bardzo dużo, kupujących mało. Każdy zwykle prenumeruje sobie jakieś pismo, Kuryery kupują tylko wypadkowo przyjezdni ze wsi, lub ciekawi senzacyjnej nowinki, więc spieszyć się trzeba, aby ich pochwycić. Kto pierwszy zajmie swoje stanowisko, skoczy na stopień tramwaju, poda pismo, zachwali, ten ma największą nadzieję dobrego targu.
Stasiek zrozumiał to szybko i szybko też posiadł wszystkie tajemnice rzemiosła, tem bardziej, iż rzemiosło mu zasmakowało.
Trzeba go było widzieć, jak zwinnie umiał wskakiwać do wagonu, na każde skinienie przejezdnych, jak czepiał się poręczy, przełaził koło ławek, zaglądając w oczy każdemu, jak odga-