że na tę myśl samą, gotową była rzucić się na bruk i głowę sobie roztrzaskać. Przeszłość jej cała uczciwa i szanowana odzywała się w tem uczuciu niewypowiedzianego wstydu, który ją ogarniał.
Przez chwilkę, długą dla niej jak wieczność, stała w miejscu, targana najsprzeczniejszemi uczuciami. Wola, pobudzona koniecznością, kazała jej działać spiesznie, a na myśl pozbycia się biednej istotki, która była dla niej hańbą, której nie mogła wyżywić i okryć, serce zamierało jej w piersi. Pragnęła jeszcze zobaczyć dziecko raz jeden, ucałować, a potem....
Ostrożnie zaczęła wydobywać je z pod chustki. W tej chwili ktoś w kuchni zbliżył się do drzwi. Ona szybko, jak strzała, wskoczyła na schody, wiodące na górę i nie oparła się aż na drugiem piętrze.
Wówczas uczuła jakąś dziką radość, niby umierający, któremu na czas jakiś powróciło życie. Wydobyła dziecię, zbliżyła się do naftowej lampki płonącej smutnie i przy tem bladem światełku pożerała oczami niekształtne jego rysy.
Nagle dziecię poruszyło usteczka, szukając niemi pokarmu. Zrozumiała że czekając, popełniała szaleństwo, że skoro nie mogła wyżywić go sama, powinna była przynajmniej oddać je łasce tych, którzy uczynić to byli w stanie.
Zbiegła więc z drugiego piętra. Raz jeszcze
Strona:Walerya Marrené - Na dnie życia.djvu/258
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.