Strona:Walerya Marrené - Na dnie życia.djvu/219

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

skiem, zrozumiał, co ono znaczyło; inni, był to niezawodnie Chrapkiewicz, który kręcił się nieustannie około naczelnika, znosił mu wszystkie biurowe plotki i wieści.
Należało zapewne Molskiemu prosić prezesa, by w takim razie, robotę jego powierzył tym innym, godność jego wymagała może takiej odpowiedzi, a kto wie, czy nie rachowano na nią, ale zrozumiał szybko, że podobne słowo równało się dymisyi, wspomniał na żonę i nie wypowiedział go. Blade skronie pochyliły się zwolna, wargi zadrgały.
Skłonił się w milczeniu i wyszedł.
W utarczce, jaka tu zaszła, mięśnie otrzymały zupełne zwycięztwo nad nerwami. Nie dziw, przy nich była siła.
Molski powrócił na swoje miejsce w stanie trudnym do opisania, rozstrojony, wzburzony, zaledwie zdołał zapanować nad sobą wobec zwierzchnika, teraz nastąpiła reakcya. Czuł się nie zdolnym utrzymać pióro w ręku, ręce jego drżały, wzrok się mącił, a jednak ten nieszczęsny bilans skończyć musiał jakimbądź kosztem.
Kiedy wybiła godzina opuszczenia biura i wszyscy urzędnicy udali się na obiad, on nie ruszył się z miejsca, posłał tylko parę słów do żony, by nie czekała na niego. Nie czuł głodu tylko paliło go pragnienie, nie był w stanie