Strona:Walerya Marrené - Na dnie życia.djvu/149

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Na widok towarzysza, co ukartował tę nieszczęsną napaść, oczy Jędrasa zapałały.
— Jędras, co ty robisz! — pytał znowu Grzela.
Nie odpowiedział, przychodziła mu głucha chęć pomszczenia zbrodni na jej wspólniku, chwycił za swoją pałkę, ale ramię wzniesione już, opadło bezsilne, tylko zimny pot wystąpił mu na czoło. Zdawało mu się, że znowu usłyszał unoszące się w powietrzu słowa «nie zabijąj.»
— Pomóżta mi rzucić trupa do dołu — odezwał się Czarny Grzela, który przywykł znajdować w Jędrasie posłuszne narzędzie.
Teraz jednak on go nie usłuchał.
— Jędras, czyś ty oszalał — odezwał się znowu.
Widok Grzeli przyprowadził go widocznie do ostateczności.
— Dajta mi pokój — mruknął przez zaciśnięte zęby — bo....
— Bo co? — spytał Grzela urągliwie. Czy chcesz czekać, aż cię złapią.
Jędras wzdrygnął się na te słowa. Dziś nie uwolniłby go już nikt; on sam zabił swego obrońcę.
Przez chwilę stał milczący i ponury, jakby się w nim coś łamało.
— Grzela — wyrzekł wrzeszcie z namy-