Strona:Walerya Marrené - Na dnie życia.djvu/150

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

słem i spokojem dziwnym u niego — idźcie wy w swoją stronę, ja w swoją.
Nie pytał o pieniądze zrabowane na zabitym, ani o nic więcej, nie spojrzał nawet na Czarnego Grzelę, który nie rozumiał, co to znaczyć miało; z głową opuszczoną na piersi, z obwisłemi ramionami, poszedł boczną drożyną, wprost przed siebie, chwiejącym krokiem, jak człowiek złamany. Ale idąc, unosił z sobą w oczach niestartą niczem twarz zabitego i w uchu dźwięczyć nie przestawały mu słowa: «Nie zabijaj.»