Strona:Walerya Marrené - Augusta.djvu/8

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Rozmarzony, wrażliwy, tęskny i dumny, nie broniony żadną wiarą, żadnem przekonaniem, musiałem stać się pastwą pierwszej namiętności, jaką przypadek postawić mógł na drodze mojej, opatrzony byłem na drogę życia we wszystko co może sprowadzić nieszczęście: przymioty i wady moje przyciągały je, jak wysokie szczyty przyciągają gromy. Dziś pojmuję to dobrze, wówczas patrzyłem przed siebie z szaloną odwagą niewiadomości.
I nie dziw, że na pierwszą spotkaną kobietę, którą wyobraźnia ustroiła w najczystsze barwy ideału, przelałem wszystkie uczucia, marzenia i pragnienia moje. Było to coś więcej niż miłość sama: wcieliły się w nią wszystkie rozpacze nienasyconego ducha, wszystko co lepszego i szlachetniejszego dochowało się we mnie. Kochałem ją bezmyślnie i szalenie jak ideały młodości, jak serdeczne marzenia, złożyłem w nią całą istność moją. Czy ona odpowiadała temu com w niej widział? czy była zwyczajną kobietą ujrzaną w danej chwili, opromienioną fantazyą chorobliwego umysłu? nie umiem dzisiaj nawet odpowiedzieć na te pytania. Znałem ją tylko przez pryzmat szalonych uczuć, w chwilach boskich i w chwilach piekielnych, a serce moje stęsknione oddało jej się zupełnie bez wahania i rozmysłu.
Dzisiaj ta cała epoka życia mgli mi się w pamięci jak majaczenia maligny, kilka lat owych stanowi dziwną przerwę w mojem życiu; myśli, wyobrażenia, fakta zewnętrzne, wszystko przestawało istnieć dla mnie, pochłonięte huraganem namiętności. Straszna to była miłość! podniosła mnie na szczyt rozmarzo-