Strona:Walerya Marrené - Augusta.djvu/7

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niałem to, co świat zowie czynem szlachetnym, bez żadnej zasługi, bo w położeniu mojem nie potrzebowałem na to żadnej rzeczywistej uczynić ofiary. Nieraz niewinny zasłużyłem na potępienie świata, bo nie rządziłem się ani prawem obyczaju, ani moralnem prawem wyrobionem w głębi własnego sumienia. A jednak pomimo to, że przywykłem dogadzać każdej fantazyi mojej, nie czułem się nigdy szczęśliwym, zadowolnionym nawet; cierpienie było mi nienieodstępnym towarzyszem życia, im więcej zżymałem się na nie, tem silniej wpijało mi się ono w mózg i serce, napróżno uśpić je chciałem, szukając ogłuszenia, zapomnienia siebie w szałach młodości. Zapomnienie było przeciwne naturze mojej poważnej i głębokiej. Zmysłowe rozkosze, czcze uciechy, wzbudzały we mnie tylko wstręt i nudę. Jakaś wyższa żądza czegoś nieujętego, trawiła mnie skrycie, jakieś mary, ideały niewcielone zaludniały mi serce przeczuciami innego szczęścia, po które daremnie sięgałem na około.
Przesycony próżną żądzą, znudzony bezczynnością, obojętny na wszystko co zwykle młodość nęci, zacząłem uchodzić za dziwaka i byłem nim w istocie. Czułem się nieszczęśliwym, mając wszystko co może dać szczęście, szukając go namiętnie, szalejąc prawie że go nie znajduję. Tak upłynęło mi kilka lat życia smutnych i bezowocnych, cierpienia moje nie były z rodzaju tych co dziecko pasują na męża, co hartują ducha i wyrabiają przekonania, cierpiałem jak rozbitek kołysany falą, która miotając nim do żadnego nie doniesie brzegu.