Strona:Walerya Marrené - Augusta.djvu/9

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nych nadziei by strącić potem w przepaść bezdenną, dała mi poznać chwile pełne czaru, bym tem srożej uczuł próżnię życia. Bądź jak bądź, był to odpoczynek w cierpieniach ducha, jedyna chwila, w której nie stawiałem pytań sobie, losom i światu, w której odetchnąłem pełną piersią, uwierzyłem we wszystko i spojrzałem ku niebu wdzięcznem okiem.
Tak żyłem czas jakiś, który teraz jeszcze wydaje mi się w pamięci snem czarodziejskim, aż przyszło przebudzenie straszne, spotkałem się z zawodem.
Czyja to była wina? nie wiem. Możem za wiele wymagał od ludzkiej istoty, możem ją postawił na piedestale, na którym żadna kobieta utrzymaćby się nie mogła, może trwożyła ją samą gorączkowa, bóstwiąca prawie miłość moja; może tylko mnie łuszczki opadły z powiek i poznałem, żem przyciskał do łona to, co jedynie fantazya moja przybierała w cudne barwy ideału. Czyja w tem była wina — nie wiem, dość że przyszedł dla mnie straszny dzień przebudzenia.
Nie umiałem nigdy łudzić samego siebie, prawda magnetycznie ciągnęła mnie ku sobie, choć była dla mnie zabójczą, miałem instynktowe pragnienie światła, i szukałem go stale, nieodmiennie wśród mąk życia; może w tem leży jedyna zasługa moja.
Poznałem, że ta miłość na złudzeniu opartą była, poznałem, żem nie miał co kochać i znowu w sercu mojem stała się pustka straszna, a życie, które przez chwilę jaśniało dla mnie tęczowemi blaski, ukazało mi się znowu bezwarwne i nieme. Ale natura moja silna i namiętna znieść go już nie umiała