Strona:Walerya Marrené - Augusta.djvu/31

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wstała, raz jeszcze obejrzała się po niebie i ziemi, odetchnęła pełną piersią wonią wieczora, i wszedłszy na górę, skierowała się ku dworowi nie widząc mnie, nie domyślając się, że prócz Boga, jedno oko ludzkie jej łzy widziało.
Jam pozostał na miejscu odurzony, nie pojmując jeszcze wrażeń namiętnych, jakie ta chwila obudziła w mojej piersi, nie rozumiejąc, ani jej ani siebie, z okiem martwo utkwionom w miejsce gdziem ją widział. Wewnętrzna błyskawica odrętwiła mnie na świat otaczający. Chwiejącym krokiem zbliżyłem się do ławki, usiadłem w miejscu, na którem siedziała, oparłem czoło pałające o ten sam pień dębowy; mech, którym porastał, był zwilżony łzami, oderwałem go drżącą dłonią i poniosłem do ust namiętnie.
W tej chwili dopiero pojąłem, żem kochał i jaką miłością. Jak pożar długo tłumiony, który wybucha, gdy już cały gmach rozgorzał, uczucie to wybuchało szalone, gdy już całą istność moją ogarnęło oddawna. Zrozumiałem to wszystko w jednej chwili, zrozumiałem czemu świat mi się mienił w oczach, czemu bezsilne skargi zamarły w myśli mojej; duchem, myślą, sercem i wolą należałem już do Augusty.
Czem ja byłem dla niej? Oto jedyne pytanie, jakiem stawiał sobie, zresztą nie pomyślałem nawet o tem co nas rozdzielało, o żonie, o obowiązkach; w tej chwili dla mnie na całym świecie były tylko dwie istoty, ona i ja!
Późnym zmrokiem powracałem do domu, nie spodziewając się już dnia tego zobaczyć Augusty; sądziłem że uda chorą, zatrudnioną i zamknie się