Strona:Walerya Marrené - Augusta.djvu/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

łagodną powagą postawy. Jednak patrząc na ruchliwe oblicze, na grę źrenic, łatwo było zgadnąć, że namiętny duch ujęty tu był w karby woli, że ta powaga nie wypływała z obojętności, ale była ostatnim wyrazem poddanych uczuć. Długa, czarna broda miękka i lśniąca spadała mu na piersi, włosy gęste, jak zwykle u ludzi silnej inteligencyi, przystrzyżone krótko, rysowały szlachetne, rozwinięte kształty czaszki.
Takim był człowiek, który stał przedemną, towarzysz moich lat młodych, z którym rozszedłem się przed ślubem moim, kiedym zrywał z przeszłością i z wiarą przeszłości, takim był przyjaciel Augusty.
Z dziwnem uczuciem zazdrości i mimowolnego uwielbienia, patrzyłem na tego człowieka gdy mnie witał ze współczuciem bratniem; bo zapewne dość było jednego spojrzenia, by ten przenikliwy badacz odgadł z mojej twarzy smutne losy, których byłem sam twórcą i ofiarą, wszystkie walki i obłędy zmąconego ducha, bo zdawało mi się, że czuję w jego uścisku współczucie litości. Ale nie miałem czasu długo zastanawiać się nad tem, bo z pośpiechem utęsknienia, z prostotą i pewnością człowieka nie mającego nic do ukrywania, wymówił drugi raz imię Augusty.
Obejrzałem się w około, ona stała we drzwiach i, szybko zbliżając się do niego, wyciągnęła obie ręce z wyrazem oczów, z uśmiechem na ustach, którymi wymowniej od słów witała go z głębi serca. Z kolei spojrzałam na Adryana; twarz jego ogorzała pobladła, ręce, w których ściskał jej dłonie, drżały, słowa, któremi chciał przemówić, drżały mu na