Strona:Walerya Marrené - Augusta.djvu/100

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dłem niespokojny na spotkanie gościa, którego widok sam tak nadzwyczajne wrażenie uczynił. Zaledwie przeszedłszy przyległy pokój, znalazłem się w objęciach Adryana. Z początku byłem tak odurzony tem niespodzianem spotkaniem, że nie umiałem zdać sobie sprawy, jakim sposobem widzę go u siebie, jaki związek istnieje jeszcze między nami.
Adryan pierwszy powrócił mnie do przytomności tem jednem słowem: Augusta.
Na to imię wyrwałem się z ramion jego, i szatan zazdrości opętał mnie z taką mocą, iż poczułem, że namiętność moja, zaledwie uśpiona, zbudzić się może co chwila z nową siłą, i uląkłem się samego ciebie.
Lat blizko siedm nie widziałem Adryana, jednak ten przeciąg czasu nie zmienił nic w jego pięknej twarzy, dodał jej tylko powagi i męzkiego wdzięku. Średniego wzrostu, szczupły, wydawał się większym niżeli był w istocie przez doskonałą proporcyę i harmonię ciała; twarz jego nie miała regularnych rysów, ale natomiast wybitnym charakterem wyróżniała się tak od ogółu, że raz ujrzawszy ją zapomnieć było niepodobna. Ogorzałe czoło nosiło ślady długich podróży, nieustannych prac i szlachetnych myśli; oczy czarne głęboko osadzone; przyćmione długiemi powiekami, miały ten wyraz ześrodkowania, jaki cechuje badaczy, tylko czasami odkrywały, jak błyskawica, jakieś głębie niezmąconych uczuć. Linie ust wyrażały siłę, panowanie nad sobą i hart niezachwianej woli, łącząc ją z nieokreślonym wdziękiem dobroci, dobroci nie będącej wynikiem słabości, ale czynnej i świadomej siebie, harmonizującej się z całą