Strona:Walery Przyborowski - Bitwa pod Raszynem.djvu/185

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sowi towarzyszył ponury ryk dział i grzechot karabinowego ognia — błyszczącą jego ułankę z amarantowo-białemi piórkami otulał dym prochowy i całował wietrzyk wiosenny.
Kiedy wyciągnięta linia szaserów rozgrzana jeszcze świeżym bojem i słowami wodza, zobaczyła Janka, cała jednomyślnym zagrzmiała okrzykiem:
— Niech żyje młody bohater! niech żyje! niech żyje!
I jak gdyby na dane hasło szeregi poczęły potrząsać szablami i bermycami w najwyższem ożywieniu i zapale.
Janek zdumiony tem przyjęciem, onieśmielony, z palącym rumieńcem na twarzy, zatrzymał się i nie wiedział co ze sobą zrobić. Widząc zwrócone na siebie wszystkich oczy, radby był pod ziemię się zapaść. Zato Franc zdjął z głowy swój kołpak huzarski, wstrząsał nim, kłaniał się dokoła i krzyczał na całe gardło:
— Slawa mala Polaka! slawa! slawa!
Nakoniec książę Józef spiął konia i w szczupakach przypadł do Janka i rzekł wpatrując się w niego swemi wielkiemi, jak brylanty błyszczącemi oczami:
— Wiem o wszystkiem, widziałem cię, dzielny, bohaterski chłopcze!... Po raz to wtóry ojczyzna zaciągnęła u ciebie dług wdzięczności.
W tejże chwili spostrzegł Franca i zapytał: