Strona:Walery Eljasz-Radzikowski - Szkice z podróży w Tatry.djvu/90

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

prędko na dół, a przed nami w dolinie Kondratowéj szałasy, różne szopy oznajmiały siedlisko ludzi. Bydło się pasło, ale ludzi znać nie było, zeszła się osada pasterska do szałasu, zkąd nas głos kobzy dolatywał. Jakiś juhas wygrywał na niéj, dobywał tonów, jakie tylko mógł, pomimo tego nudny to bardzo instrument, jeżli śpiewkami nie urozmaicony. Powitano nas ochoczo, poczęstowano żętycą, pogwarzono o tem, co się dzieje w świecie, bo górale chciwi wiadomości, o polityce radzi gadają; w końcu po miłym odpoczynku puściliśmy się w dalszą drogę już po 5 godzinie.
Dolina Kondratowa zamknięta na około górami, sama w sobie nic szczególnego ani pięknego nie zazawiera. Polanę niszczy góralom lada większa burza, zamulając trawę żwirem wapiennym niesionym wodą z sąsiednich wierchów. Potok, który się dopiero koło Kalatówek z pod ziemi wydobywa, przez Kondratową płynie niewidomie w głębi żwiru.
Minąwszy polanę Kondratową weszliśmy w las nie dróżyną jednak jezdną lecz ścieżkami powiódł nas przewodnik dla uproszczenia drogi. Napotkaliśmy w lesie ślady strasznéj burzy; drzewa stare olbrzymie sterczały u dołu pni poodzierane głazami wodą toczonemi. Spore koryto, głazami zawalone, zupełnie suche, dawało nam pojęcie o sile żywiołów, jeżli złomy, które aby dźwignąć, nie wiem, ileby ludzi potrzeba, woda unieść zdołała. Wpół godziny wyszliśmy na drogę jezdną; ciszę dotychczasową przerwał nam szmer zdala dolatujący, coraz silniejszy w miarę postępowania naszego naprzód, aż wreszcie ukazał się sprawca hałasu. Staliśmy na