Strona:Walery Eljasz-Radzikowski - Szkice z podróży w Tatry.djvu/86

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ciągle ujadały, chłopaki zaś, chciwe pogadanki, wdali się w rozgowory. Jeden z nich pokaleczony, poobwijane miał nogi, ręce i widoczne rany po głowie. Zapytany wskazał opodal „turniczkę“ (ostrą skałę) na którą mu się piąć zachciało, niewiedzieć po co i spadł z niéj; drugi z pastuchów opowiadał o innym ze swoich rówienników, który ciekawością zdjęty, coby było na dnie otchłani poniżéj źródła, przy którem spoczywaliśmy, zanadto się nachyliwszy, wpadł do wnętrza. Bóg łaskaw na tych hultai, bo i ten ciekawski się nie zabił, lecz tęgo potłukł, zkąd go za pomocą liny wydobyto. Ocalał głównie z powodu, że dno owéj gardzieli zalegał jeszcze wtedy śnieg, którego już nie było, gdyśmy tu przybyli. Nie docieczono dotąd, gdzie uchodzi woda z téj czeluści, domniemują się ludzie, iż na Małéj Łące z pod kamieni się wydobywa.
Półtoréj godziny zbiegło nam w tém miejscu, nie wiedząc kiedy, herbata wydała nam się nieocenionym nektarem, napoju tego żaden inny zastąpić tu nie zdoła, górale sami również ją wysoko oceniają, chociaż do herbaty nie nawykli. Sieczka z nami zasługi herbaty w górach bardzo wynosił. Postępując w górę po trawiastem zboczu, w 3. kwadranse od odejścia od źródła, stanęło moje towarzystwo na szczycie Małołączniaka i tam zostało, ja zaś, bokiem, stroną zachodnią puściłem się z przewodnikiem na Krzesanicę najwyższy szczyt (6768’) z całéj grupy Czerwonych Wierchów, gdzie jest punkt triangulacyjny.
Granica węgierska znaczona kopcami biegnie samym wierzchem grzbietu. Gdyśmy usiedli na złomach wapienia,