Strona:Walery Eljasz-Radzikowski - Szkice z podróży w Tatry.djvu/85

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

natrafi na drugą podobną przeprawę, przyszedł do siebie.

Grzbiet, gdzieśmy odpoczywali jest granią urwistą od północy, wiodącą prosto na Wielką Turnię (5922’) dobrze widną z Zakopanego, z ścianami prostopadłemi do doliny Małéj Łąki. Idąc w górę niedługo koło 10 godz. przybyliśmy nad głęboką skalistą otchłań, jakby obszerną studnię, do któréj sączyła się woda ze źródła tryskającego kilka kroków wyżéj z pośród żwiru. Na wysokości 5937 stóp. źródło należy do szczegółów, smak jego wody wyborny, zimna +2°24 Rm. że zęby trętwieją, a do herbaty dobra, jak się zaraz przekonaliśmy. Tu miał być nasz pierwszy główny odpoczynek; Sieczka pobiegł gdzieś niżéj po gałęzie kosodrzewiny, bo już znajdowaliśmy się w krainie bezleśnéj, przyniósł materjału palnego, rozżarzył ogień, wody naczerpał z owego źródła, nastawił w naczyniu a tymczasem, oczekując posiłków dla żołądka, rozkoszowaliśmy się widokiem. Południe całe, a więc łańcuch Tatr zasłaniał nam szczyt Małołączniaka, na który dążyliśmy, właściwie tylko północ stała nam otworem, pod naszemi stopami dolina Małéj Łąki, nieco na wschód turnie Giewontu, z tyłu widziane, daléj dolina Zakopanego zasiana domostwami, następnie całe Podhale przerżnięte Czarnym i Białym Dunajcem, ginące koło Nowego Targu, miasteczka z błyszczącą blaszaną wieżą kościoła farnego, powyżéj pasmo Beskidów a za tem wszystkiem siniał horyzont z okolicą Krakowa.
Poschodziło się do nas kilku młodych juhasików z psami owczarskiemi z rasy liptowskiéj, które na nas