Strona:Walery Eljasz-Radzikowski - Szkice z podróży w Tatry.djvu/49

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

stwa stanąłem, zapytując Sieczkę, którędy daléj? On mi wskazał lekkie zwarcie skały, które za wschodki mi służyć miało. Czepiam się ściany, ale z pod nóg usuwa się głaz, nogi mi zadrżały; podwajam siły i po chwili oparłszy się łokciami do połowy ciała byłem już na szczycie, a resztą zawisłem prawie w powietrzu, gdy moja żona stanęła już na szczycie z przewodnikiem. Sieczka użył fortelu dla zrobienia jéj przyjemności, i aby mnie uprzedzić, wskazał mi niewłaściwą drogę, będąc pewnym, że i tamtą na wierzch się wydostanę, gdy nieco daléj od południa znajduje się szczelina sposobniejsza do przebycia, którędy on powiódł moją żonę, a za nią i siostra moja na szczyt się dostała.
Minęła godzina pierwsza, gdyśmy u celu podróży spoczęli. Czas był śliczny, ciepło, wiatr nieznaczny, a naokół widny świat wielki, olbrzymi, niczém nie zasłoniony. Zaprawdę kto nie był nigdy na takim wyniosłym szczycie przenoszącym wszystko dokoła, ten nie może mieć pojęcia z opowiadania lub opisów, choćby najdokładniéjszych o wrażeniu, jakiego się tam wtedy doznaje. Człowiek z swemi dziełami maleje, rozmiary przyrody swą olbrzymiością przerażają, mimowoli duch korzy się, wielbi wszechmoc Stwórcy, natura ludzka bowiem im w większéj czuje się zależności od żywiołów zewnętrznych, tem mniéj ufa swojéj sile. Obawa o życie czy w okręcie na widok bałwanów morskich, czy na urwiskach skał na widok przepaści, a zwłaszcza w czasie burzy nakłania każdy umysł do oddawania się opiece Opatrzności. Myśli tego rodzaju nasuwają się każdéj wznioślejszéj duszy, skoro wyrwana z jednostaj-