Strona:Walery Eljasz-Radzikowski - Szkice z podróży w Tatry.djvu/48

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

z których tylko dwa całe było ztąd widać i łańcuch najwyższych turni tatrzańskich czarujący, olbrzymi tworzyły widok. Nim się w nim rozpatrzéć mogliśmy, spostrzegłem kozicę bardzo blizko, bo zaledwie 50 lub 60 kroków od nas siedzącą na skale. Równocześnie i ona nas ujrzała, wstała, przypatrzyła się poważnie i popędziła całą siłą w przeciwną stronę w turnie Zawratu, a potem Granatu; łoskot kamieni strącanych przez nią dolatywał naszych uszu. Co to za chyżość a śmiałość tego zwierzęcia! Po przepaścistych urwiskach biegła jak po równém polu. Bywają podobno wypadki, że czasem chybi kozica w skoku, wtedy naturalnie ginie w przepaści bez życia. Sieczka poznał w widzianéj kozicy samca, a cieszyło go niewymownie, żeśmy goście mogli się przekonać naocznie o skuteczności jego zabiegów koło ochrony zwierząt. Sieczka bowiem i Wala, chociaż dawniéj należeli do najzaciętszych skryto-strzelców na dzike kozy i świstaki, dziś mianowani przez Komisję Fizjograficzną Krakowską ich strażnikami, z największą gorliwością strzegą powierzonego im dobra.
Szczyt Świnnicy sterczał nad nami jak wieża, przestraszająco oddziaływując na umysł; jeszcze półgodziny zeszło, nim się go dobiliśmy po nader stroméj pochyłości ponad doliną Pięciu Stawów, pełzając na czworakach to po trawniku, to po głazach. Wierzchołek sam w kształcie korony z wystającemi cyplami granitowemi, gdym się mu coraz bliżéj przypatrywał, stawał się zagadką, jakim tam sposobem człowiek wdrapać się może. Pod samym wierzchem pierwszy z mego towarzy-