Strona:Walery Eljasz-Radzikowski - Szkice z podróży w Tatry.djvu/47

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

się woda po deszczu lub sączy się w miarę topnienia śniegu. Do przebywania żleby są bardzo złe, bo woda zabiera za każdą razą wszystko, co w spokoju zostawione ułatwiaćby mogło pochód, a przytém progi wysokie często w żlebach napotykane ucinają wszelką możliwość dalszéj drogi. Otóż jeden z takich żlebów; wprawdzie w samym jego początku przebyliśmy po usuwających się za lada stąpnięciem kamieniach, co wcale miłego wrażenia nie sprawia, gdy spód jego ginie gdzieś niewidomie w przepaści. Krawędź, do którejśmy dotarli, ostra, wysoka na kilkanaście stóp w jedném tylko miejscu pozwala wspinać się na wierzch przez wąską szczelinę. Przewodnik wskazał nam w skale zaklęśnięcia do uczepienia się rękami i nogami, sam najprzód się tam wydostał, położył się na skale i każdemu z nas podawał ręce ku pomocy, radząc nie patrzéć w bok siebie na prawo, gdzie była przepaść. Rzeczywiście mała ta przeprawka wcale do łatwych się nie zalicza, zważywszy, że pod sobą mieliśmy najwięcéj trzy stopy kwadratowe powierzchni głazu poziomego, a poza nim właśnie opisany ów żleb przepaścisty. Tu przed wydostaniem się na grzbiet, wskutek porady Sieczki, pozostawiliśmy wszystko, co nam daléj niepotrzebném było; wszelkie torby, kije, toporki przeleżały aż do naszego tędy powrotu.

Krawędź, raczéj wąski grzbiet zwany w górach granią, co nam dotąd zasłaniała widnokrąg od południa, gdyśmy się na nią wdrapali, rozwinęła przed nami cudowne panorama, przedsmak tego, co nas czekało na szczycie Świnnicy. Dolina Pięciu Stawów,