Strona:Walery Eljasz-Radzikowski - Szkice z podróży w Tatry.djvu/46

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jak na Pośredniéj Turni zalegają głazy miejscami się obsuwające. Dążąc w górę pośród złomów granitu przy panującéj ciszy przewodnik nasz usłyszał lekki świst, zatrzymał nas, — po chwili znowu dał się słyszeć świst i zarazem zlatywanie kamieni. „To dzikie kozy“, szepnął Sieczka i rzeczywiście ujrzeliśmy na Walentkowéj Turni ze Świnnicy uciekającą gromadkę kozią. Było ich pięć, stanęły na wyniosłéj skale, rozpatrując się, zkąd grozi niebezpieczeństwo. Wówczas Sieczka rozeznał dwoje starych kóz i troje młodych koźląt, ale zaledwie zdołaliśmy się im przypatrzeć, czmychnęły w wielkim pędzie poza Walentkowe Turnie ku Kotelnicy. Niezmiernie nas to zjawisko cieszyło, w Tatrach nader rzadkie przed niedawnym czasem, nim zwierzęta te wzięto w opiekę przed drapieżnością strzelców, a tém samém ochroniono od wytępienia. Zanosiło się już na to. Komisja Fizjograficzna Tow. Nauk. Krak. różnych moralnych używała środków, aby od tępienia kozic powstrzymać strzelców wieśniaczych, bo inteligencję dworską z Zakopanego dopiéro na sejmie uchwalone prawo, a przez cesarza zatwierdzone pohamowało w drapieżnych zapędach.
Postępując daléj wśród dzikich głazów przyszliśmy nad krawędź żlebu spadzistego, którego brzeg przeciwległy stromy, urwisty wydawał się niepodobnym do przebycia. Ten więc żleb zwracał każdego, zmuszając do zadowolenia się zwiedzaniem niższego szczytu Świnnicy.
Nazwa żlebu pochodząca od żłobu oznacza w górach skalisty, spadzisty zwykle parów, którędy toczy