Strona:Walery Eljasz-Radzikowski - Szkice z podróży w Tatry.djvu/45

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zbocze Pośredniéj Turni od Wierchcichy zalegają złomy granitu, jakby gruzy zwalonego zamczyska, pośród takich zwalisk wyszukiwać sobie potrzeba miejsca do każdego z osobna stąpnięcia nogą; głazy różnéj wielkości i rozmaitego kształtu najdziwaczniéj rozrzucone niezmiernie tamują pochód. Szorstkiéj powłoce granitu zawdzięczać należy, że z uwagą krocząc od potłuczenia ustrzedz się można, gdy po wapieniach ani największa nieraz ostrożność od szwanku nie ochroni. Słońce paliło nas niemiłosiernie, zasłony żadnéj ani wiatru nie było, pot kroplisty ściekał po twarzy, a góry jakby nie ubywało. Nareszcie dotarliśmy do saméj Świnnicy. Przełęcz dzieli ją od sąsiadki, a stąd znów pyszny widok na dolinę Stawów Gąsienicowych od północy i na liptowskie wierchy od zachodu i południa. Dotąd spotykaliśmy ślady stóp wczorajszych wędrowców z przewodnikiem Walą, daléj już nie było znać ich kroków, bo jak się póżniéj dowiedzieliśmy, ztąd się zwrócili, nie zwiedziwszy szczytu Świnnicy, podobno z powodu nadejścia mgły. Usiedliśmy dla odpoczynku zamyślając obiadować; brakowało jeszcze pół godziny do południa, na szczyt mieliśmy półtoréj godziny drogi, więc nie godziło się przed osiągnieniem celu wypoczywać, tém bardziéj gdy pomimo pięknéj pogody mogła, jako w górach, lada chwilę zjawić się chmurka i uczepić wierzchołka. Przytém czekała nas teraz dopiero właściwa przeprawa znać nie łatwa, skoro pomimo usiłowań do r. 1867 nie dało się na najwyższy szczyt Świnnicy drogi odnaleść.
Bystre, nagłe zbocze południowe Świnnicy również