Strona:Walery Eljasz-Radzikowski - Szkice z podróży w Tatry.djvu/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ryalizowanego świata, swoboda myśli, wszystko to wprowadza w zadumę; — wówczas uczuwa człowiek w sobie pierwiastek poezji, choćby w nim zasnęło czucie, na widok uroczéj przyrody, przynajmniéj na chwilę musi się obudzić.
Wody wszystkie, co ztąd widzimy, płyną do Dunaju, a z nim do Czarnego morza. Jest to jedyny kąt Tatr, zkąd Waag zabiera dla siebie potoki, aby niemi zasilić Dunaj, bo zresztą naokół wszystko do Wisły spieszy korytem Dunajca i Popradu.
Prawie godzina czasu przeszła nam tu na Liliowém jakby minuta, niemiłosierny Sieczka naglił do pochodu, strasząc daleką jeszcze drogą. Nim ruszyliśmy, uczynił przewodnik próbę wytrwałości mojéj żony, czyli na widok przepaści nie podpada zawrotowi głowy; w takim bowiem razie nie mogłaby się puszczać na szczyt Świnnicy. Próba polega na tem, aby stojąc na wysokości wzrok wlepiony w niebo nagle spuścić na dół w dolinę; kto się wtedy nie potoczy, znak to, że zawrotu nie posiada. Próbę taką żona moja przeszła pomyślnie, reszta zaś naszego towarzystwa na innych już wycieczkach zdała popis uzdolnienia do drapania się na szczyty. Puściliśmy się w drogę naprzód na czub Skrajnéj Turni (6630’); nie było złego nic do przebycia, bo grzbiet połogi, trawiasty oprócz kawałka, gdy się ścieżką żwirową okrążało wierzchołek góry nad przepaścią od Stawów Gąsienicowych.
Stanęliśmy znowu na przełączy łączącéj Skrajną z Pośrednią Turnią (6845’). Całe południowo-zachodnie