Strona:Walery Eljasz-Radzikowski - Szkice z podróży w Tatry.djvu/43

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jakby oparzeliska, w grubym pokładzie jamy te ziejące chłodem przejmują na wskroś.
Gdy nas przewodnik ostrzegł, że już wyżéj wody nie ma, nakładłem do blaszanki napełnionéj winem czerwonem śniegu czyściejszego ułupanego toporkiem spod zwierzchnéj warstwy, przez co można było na dłuższy czas utrzymać napój w chłodnym stanie. Wreszcie w półtoréj godziny od szałasu koło 10 godz. przed południem spoczęliśmy na Liliowem.
Cóż to za urocze miejsce! — cudowny ten świat Boży! — mimowoli wyrywają się tu z duszy podobne wykrzykniki uwielbienia. Grzbiet szeroki, bujną trawą porosły użycza wygodnego odpoczynku; usiadłszy jak na wezgłowiu, poiliśmy się niezrównanym widokiem; w lewo i prawo ciągnie się nieskończone pasmo gór, za sobą w głębi mieliśmy dolinę dopiero co przebytą Gąsienicową, a przed sobą pod stopami głęboką dolinę Wierchcichy, z któréj dolatywał nas szum potoku; od południa przeciwlegle wznosi się grupa wierchów z najwyższemi Wierchcichą i Wielką Koprową. Ponad niemi rozdarty łańcuch gór odsłania równinę Liptową zasianą wsiami, miasteczkami, poprzerzynaną potokami, a w zupełnéj dali sinieje pasmo gór zwanych Niżniemi Tatrami. Wprost na południe sterczą najdziksze szczyty tatrzańskie począwszy od wspaniałego Krywania (7,913’) aż po Gierlach (8,414’).
Prawdziwa to rozkosz zatopić się oczyma w szeroko rozwinięty przed nami obszar ziemi, cisza głucha wśród pogody, olbrzymiość natury, oderwanie się od zmate-