Strona:Walery Eljasz-Radzikowski - Szkice z podróży w Tatry.djvu/41

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

niespodziewanie napotyka się na osadę pasterską. Tworzą ją szałasy owcze, krowie, szopy, jakieś klitki z gałęzi i kamieni służące za schronienie bydłu i pasterskiéj ludności obojéj płci. Gwarno tu dosyć i wesoło, jeźli czas piękny, bo w słotę, co żyje, kryje się pod dach i dym tylko unoszący się tu i owdzie zdradza pobyt ludzi. Psy pasterskie oznajmiły całéj osadzie pojawienie się przybyszów na grzbiecie Magóry, skąd zdążaliśmy ku szałasom. Sieczka powiódł nas poprzed swój nowo zbudowany szałas (4,900’), usiedliśmy na kamieniach szczerze powitani przez juhasów; wynieśli nam mleka, ale pomimo pokusy do wybornego napoju powodowaliśmy się wielką wstrzemięźliwością nauczeni doświadczeniem — mleko bowiem przeciąża żołądek, jeźli się na góry przychodzi spinać.
Było wpół do 9téj godziny gdyśmy tu odpoczywali, z wielkiem uszanowaniem poglądając na coraz wydatniejszą Świnnicę; ona więc pochłaniała główną naszą uwagę, a jeszcze stąd przeszło cztery godziny czasu potrzeba było, aby bezprzestannie pnąc się do góry, stanąć na szczycie. Pomimo ślicznéj pogody obawialiśmy się, żeby przypadkiem nie zjawiła się skąd chmurka, co się często zdarza w Tatrach, która uczepiwszy się wierzchołka, niszczy owoc wszelkich trudów podróżnego.
Naprzód mieliśmy dojść na grzbiet od zachodu na tle nieba się rysujący na przełęcz Liliowem zwaną (6,165’) od rosnącego tam obficie zawilca alpejskiego, którędy lwecze się granica Węgier od Polski. Słońce nam do-