Strona:Walery Eljasz-Radzikowski - Szkice z podróży w Tatry.djvu/39

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

szczyty kryły się coraz bardziéj, droga się na dróżyny rozdrabniała. Jedną z nich tuż koło karczmy ku wschodowi powiódł nas Sieczka przez kładkę ponad potokiem do stóp Boczania, pierwszéj w naszéj drodze góry, na którą nam się spinać przyszło. W téj okolicy jak zwykle na początku doliny tryska dużo źródeł wybornéj wody; przy ścieżce pod Boczaniem (3,219’) +4° Reaum. napotkane kusi swojem krzyształowem przezroczem, trudno go minąć, aby z zdroju nie zaczerpnąć; cóż to za nieoceniony napój! zwłaszcza dla nas mieszczan, co musimy pijać wodę z studzien przesiąkniętych zgnilizną kamienicznych dziedzińców.
Z pomocą kijów darliśmy się w górę po śliskiem zboczu góry porosłéj lasem; korzenie drzew sterczące wszędzie wprawdzie z jednego względu ułatwiają wychodzenie, bo noga ma się gdzie uczepić, ale z drugiego utrudniają pochód, bo są wśród nich dziury, zakręty sposobne do zawikłania nogi. Dobrześmy się spocili, nim nam Boczań wierzch swego grzbietu odchylił, a jeszcze spory kawałek drogi w górę przebyliśmy, gdy po wyjściu z granicy lasu odsłonił nam się wolny widok na różne strony. Dróżyna prowadzi grzbietem Opaleńca po zwirze wapiennym powstającym z rozkładania się w drobne kamyki skały, która jest téj góry rdzeniem, tak zwanym calcem. Świat się nam już kładł pod stopy, chociaż daleko jeszcze było na szczyt Świnnicy.
W głębi doliny Olczyskiéj szumiał potok, widać było polany, szałasy, szopy na siano, dużo wierchów,