Strona:Walery Eljasz-Radzikowski - Szkice z podróży w Tatry.djvu/289

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rach żyjącemu stworzeniu, skały się walą, ziemia się ustępuje, woda zwłóczy na dół, co w drodze napotka, niszczy wszystko, łamie, gruchocze, to znów burza ucisza się na chwilę, chmury targają się o turnie, wiatr przepędza je z grzbietu na grzbiet, aż w końcu i to przemija. Niekiedy wychyli się czoło jakiego wirchu, jakby oderwane od ziemi, to znów się skryje, albo zarysuje słabo widzialnym śladem wśród spadającego deszczu, wreszcie wszystko zakryje ciemny całun złowrogi, co nawet odgłos grzmotów stłumi. Pomroka wtedy taka następuje, że chociażby dzień był w rozkwicie, nic nie widać na kilka kroków, wilgoć przejmie zimném na wskróś, a trudno takiéj biedy końca przewidzieć, może wkrótce przeminąć, a może potrwać i dni kilka. Na dolinie nie podobna odnaleść, co przedtém dopiero podziwianych uroków, wszystko smętne, posępne, zda się, że płacze; nawet napróżno szukałbyś owych cudnych, różnobarwnych tonów przeźrocza potoku, męty wezbrane przewalają się zuchwale od brzegu do brzegu, zamulając nadbrzeżne zioła, a chociaż i nawała przeminie, jeżeli słońce nie zaświeci smutno w najczarowniéjszej dolinie.
Kogo zaś burza pochwyci w turniach, temu już nie wrażeń szukać, lecz o byt własny walczyć przychodzi. Mgła, nieodstępny towarzysz słoty w Tatrach, lada skałę zamienia na niebezpieczne urwiska, trawy i kamienie ślizgną, że strach po nich stąpać a w końcu jeszcze potok odwrót zagrodzi. Po takiéj długiéj biedzie, wychylą się góry czasem śniegiem ubielone, co zwykło wystraszać gości nieznających górskich właściwości. Śnieg taki bowiem ginie wkrótce pod promieniami słońca.