Strona:Walery Eljasz-Radzikowski - Szkice z podróży w Tatry.djvu/248

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wschodni bok doliny składają wzgórza lesiste, które kryją za sobą szczyty koło Lodowego. Jednostajność tę przerywają tylko od południa turmie przepaściste Jaworowych Sadów, które nam Szymek najfałszywiéj Kolbachem nazwał. Przy tych warunkach i śliczny potok Jaworowy, nawet ze swoim wodospadem traci na wartości, i dopiero ją odzyskuje na przestrzeni między Gałejdówką a mostem przy zrębach w górze Jaworzyny Spiskiéj. Ta jedynie część doliny jest prawdziwie czarująca, i zewszechmiar godna uwielbienia.
Dwie godziny szliśmy ciągle w górę to ścieżką, to bezdrożami, obłoki wicher przepędzał po nad turniami Jaworowemi, nim dobiliśmy się górnego końca doliny i zarazem przekonali o możliwości noclegu w lesie, bo nie brak tu zacisza między gęstemi świérkami i limbami, a nawet pod jednym wielkim złomem skały znać było ślady legowiska ludzi i rozkładanych ognisk. Mogliśmy tu być o świcie z świeżemi siłami, gdyby nie lenistwo przewodnika, a tak minęła 8 godzina gdyśmy dopiero przeszli potok i wstąpili w pustą, dziką kotlinę, która okrąża Lodowy szczyt od południa. Śniegi zalegały kąty i szczeliny Jaworowych sadów. Smutno tu bardzo, zwłaszcza, gdy słońce skryje się za chmury, nie ma nic, coby mogło umysł rozweselić, mimowolnie jakiś strach zwykł opanowywać człowieka. Im wyżéj wchodziliśmy, tém mocniéj niebo zawłóczyło się chmurami, robiło się coraz zimniéj przypominając nam, że się drapiemy na szczyt Lodowy. O 9 godzinie usiedliśmy w górnéj granicy kosodrzewu, aby się posilić i odpocząć przed rozpoczęczęciem właściwych trudów, jakich się należało spodziewać w téj drodze. Stąpaliśmy dotąd po gła-