Strona:Walery Eljasz-Radzikowski - Szkice z podróży w Tatry.djvu/224

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

go zasłaniają na lewo wznoszące się turnie Litworowe. Majestatyczny ten obraz upiększają jeszcze wodospady: jeden ze stawu Czeskiego spadający oryginalnie przez wydrążenie w skale jakby rynnę, drugi ze stawu Zielonego z pod Żelaznych Wrót uchodzi w dolinę.
Osoby, co się udają na zwiedzenie Morskiego Oka, winni od niego zarazem zbaczać dla poznania doliny Białéj Wody, aż po halę pod Wysoką, bo te kilka godzin czasu na to potrzebne wynagradzają bardzo rozrzutnie swoemi wdziękami ciekawego podróżnika. Dotąd jednak ta nader urocza dolina służy przechodniom za drogę z Zakopanego do Szmeksu przez Polski Grzebień, a nikt nie zwykł się tu udawać dla niéj saméj.
Od 3 godziny do 4¼ przesiedzieliśmy pod Wysoką objadując i rozkoszując się pyszną okolicą, nim Wala ogłosił dalszy pochód. Pięliśmy się odtąd ciągle pod górę, a im wyżéj, tém widnokrąg się rozszerzał, coraz innych turni wierzchołki się nam odsłaniały. Minęliśmy zasiąg lasu, potém kosodrzewiny, dążyliśmy już po mchach i trawie na pierwsze piętro, zkąd się nam ukazał staw Zielony i część Czeskiego. Powyżéj drapaliśmy się po głazach koło ścieku wody uchodzącéj ze stawu Litworowego. Tymczasem zachmurzyło się, wicher zimny dąć począł. Stanęliśmy nad stawkiem Litworowym, koło którego roślinność różnobarwném kwieciem zadziwia każdego, jak w sąsiedztwie śniegu, nagich skał i w obumarłéj krainie mogą istnieć i błyszczeć życiem tak wonne i śliczne kwiaty! Uzbierany z nich bukiet wymarzoną tworzył harmonię kolorów. W górę i w górę, a coraz stromiéj, czasem z pomocą już rąk, pięliśmy się wśród ponurej atmosfery. Raz jeszcze słońce wychyliło się