Strona:Walery Eljasz-Radzikowski - Szkice z podróży w Tatry.djvu/225

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

z za obłoków, oświeciło jaskrawo Polski Grzebień, a w około wiatr roztrącał chmury o turnie, których po woli czepiała się mgła. O godzinie wpół do 7 dotarliśmy do brzegu kotliny stawku Zmarzłego.
Kto szuka wrażeń, niech tu przybywa, a jeźli mu jeszcze towarzyszyć będzie, jak nam, silny wicher, pochmurne niebo, to mu się odtworzy niejeden obraz Dantejskiego piekła. Kotlina cała skałami z trzech stron zwarta, zasłana złomami granitu, na dnie staw pokryty lodem i śniegiem, (ledwie mu jeden bok wtedy odtajał), żadnego śladu życia; tu jakby dopiero wczoraj po opadnięciu lodów powierzchnia ziemi stwardła i popękała, Głucho i pusto gdyby w zakątku człowiekowi niedostępnym, a tak dziko i smutno, że na ten widok zdaje się trętwieć dusza. Obeszliśmy zachodnio-południową stroną Zmarzłą dolinkę (6319’) i wstąpiliśmy na stopy Polskiego Grzebienia. Gorsza na niego droga niż na Zawrat, bo ten zwarty skałami jak wąwóz, nie grozi spadnięciem, gdy przełęcz Polska, jako skała urwista najeżona turniami, miejscami źwirem zasłana, wszędzie spadzista, wymaga wielkiéj ostrożności, aby się bez szwanku na wierzch dostać. W pół godziny od Zmarzłego drapiąc się bezustannie w górę, stanęliśmy o 7 godzinie na samym grzbiecie właściwego Grzebienia (6933’), nazwanego Polskim od tego, że przechodzącym tędy od Węgier pierwszy raz się Polska ukazuje.
Zimno do kości przejmowało a wicher tak dął, że zdawało się jakby nas miał wrzucić do kotliny zmarzłéj. Przed nami nowy świat zajaśniał: Spiska ziemia oświecona zachodzącém słońcem, tworzyła dziwny kontrast z górami, na których grzbiet po całodziennym trudzie się wydostali-