Strona:Walery Eljasz-Radzikowski - Szkice z podróży w Tatry.djvu/159

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

się potém opowieściom o podobnych niebezpieczeństwach jak powyższe Jeźli Zawrat śniegiem zawalony, przejście przez niego prędsze po schodach w śniegu wykuwanych toporkami, ale niebezpieczne.
Idąc z dobrym przewodnikiem, jak nam się to przydarzyło z Walą, uniknęliśmy wszelkich kłopotów w tém miejscu. Szedł on naprzód, wyszukując najpewniejszéj podstawy, a gdzie było źle ostrzegał, podawał rękę i najzupełniéj uczył nas chodzenia po takich usypiskach. Wykazywał nam płonność obawy o spadnięcie, gdyż w razie stracenia równowagi przy osuwaniu się kamieni przyklęknięcie wybawia od upadku i daje czas do nabrania sił. Siostrze méj szło w téj przeprawie najlepiéj z nas, bo była najlżejsza, a Władysławowi najgorzéj z powodu największéj objętości ciała: pod jego bowiem stopami ruszały się takie złomy, które pod kim innym ani drgnęły, więc porządnie się napocił a kilka razy zatrwożył, nim osięgnął cel.
Doszliśmy do skały, co w poprzek roztworu jak próg się rozłożyła już blisko szczytu. Chcąc tę może 5 łokci wysokości mającą ścianę minąć, spinać się trzeba po wschodniéj jego stronie tuż koło boku turni, czepiając się rękami i nogami szczerbów w skale jak kot a pomagając sobie całém ciałem. Wala pomagał, co tylko mógł, po za progiem jeszcze kilkadziesiąt stóp takiéj saméj drogi jak poprzednia mieliśmy do przebycia, aż wreszcie o 2¼ godz, stanęliśmy na wierzchu Zawratu wśród pięknéj pogody.
A więc dla płci pięknéj początek dany, gdy moja siostra bez wielkiéj trudności weszła na Zawrat od