Strona:Walery Eljasz-Radzikowski - Szkice z podróży w Tatry.djvu/158

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

staje się co chwilę, umocowawszy się kijem lub czując pod stopami pewniejszą podstawę. Od Zmarzłego wyruszyliśmy zziębnięci, a tu już w pocie czoła przychodziło nam się drapać w górę z pomocą laski, to na czworakach; czasem usunięty z pod naszych nóg kamień potoczył się na dół rozbijając inne po drodze napotkane, nim gdzieś uwiązł. Jedynie to osuwanie się głazów jest przy przechodzeniu Zawratu wielkiém utrudzeniem, przytém ma się obawę ciągle, aby za sobą idącego towarzysza zrzuceniem kamienia nie uszkodzić. Ostatnią okoliczność można uważać za prawdziwe niebezpieczeństwo w téj drodze, co naturalnie przy roztropności i ostrożności podróżnych jest łatwém do uniknienia, bo zresztą wszystkie inne przeszkody są dla każdego do pokonania. Bojaźliwsi ludzie jak i nerwowi trwożyć się zwykli bardzo przy przechodzeniu Zawratu, bo zdarza się, że gdy stąpną na jeden kamień a ten się usuwa, stąpają na drugi, ale i z nim toż samo się dzieje, co jeszcze z kilkoma następnemi się powtarza, to więc wzbudza obawę, dobywają ostatnich sił, aby się wydostać na pewniejsze miejsce, w tém natężeniu silniéj stąpają, przez co coraz więcéj się porusza kamieni, rumot powstaje, nogi w kolanach drżą, krew uderza do głowy i w takim zdeorganizowanym stanie, przy braku tchu, z nadwerężeniem zdrowia drapią się bez wytchnienia na wierzch, gdzie wylęknieni, opadli na siłach padają na ziemię, wyrzekając się na zawsze Zawratu; potém zaś opowiadają z doświadczenia własnego o niesłychanych niebezpieczeństwach w drodze takiéj, którą drudzy przebywają śmiało bez obawy, bez wytężenia sił, dziwiąc