Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/99

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dać było na niebie. Koniecznie więc musiał być ktoś we środku.
— Oczywiście, Kost’ naprzykład.
— Kost’ wtedy siedział u mnie w areszcie — ozwał się mandatarjusz.
— A to za co?
— Myślałem, że to on jakieś tumany puszcza między lud, i zamknąłem go był brevi manu na parę dni.
— Więc mógł jaki złodziej zakraść się do dworu?...
— O! od smutnego końca Pawła Faryły, nie odważyłby się tam ani zbliżyć żaden złodziej, choćby mu Bóg wie jakie nasuwała się zdobycz.
— A ten Faryło właśnie najlepiej dowodzi wszystkiego — przemówił z tryumfem pan Girgilewicz.
— W samej rzeczy, to szczególniejszy wypadek, i trudno go sobie wytłumaczyć przy największej filozofji we łbie.
— Słucham!
— Miałem w mojem dominium zawołanego na całą okolicę złodzieja, podpalacza, rozbójnika jednym słowem. Sześć razy siedział w kryminale, a zaledwie odzyskał wolność, zaraz dziesięć nowych popełnił łotrostw i zbrodni. Otóż ten korzystając z uwięzienia Kostia, zakradł się do dworu, wybił szybę, w sieni, i wlazł do środka. Co się tam z nim działo, o tem nikt nie wie. Dopiero nad ranem powrócił do domu z próżnemi rękami, a zmieniony do niepoznania. Włosy miał rozjeżone, oczy obłąkane, twarz trupiej bladości, a cały drżał jak w febrze. Na wszystkie zapyta-