Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/98

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Starościc — zagaił po chwili — położył jako główną klauzulę testamentu, aby zaklęty dwór aż do zupełnej swej ruiny pozostał nie zamieszkany i nie tknięty zgoła w swym urządzeniu. Straż nad nim poruczył Kostiowi Bulijowi, przeznaczając mu na mieszkanie dom dawnego ogrodnika w zatyle ogrodu. Samo to już szczególniejsze postanowienie rzuciło pewien cień tajemniczy, pewien urok na opuszczony, ponury z powierzchowności dwór.
— I ztąd zapewne urósł i jego przydomek, i rozszerzył się popłoch między prostym ludem!
— Ba i bardzo! co też pan gadasz, taj tylko — zżymał się ekonom na pół zapominając, że mówi do przyjaciela swego dziedzica.
Mandatarjusz znowu potarł czuprynę, i znowu brwi podciągnął wysoko w górę.
— Widzisz pan dobrodziej — ozwał się z podwójną powagą — zaszły niektóre zdarzenia, objawiły się pewne indycja, że naprawdę rozum głupieje.
— Naprzykład? Słucham! — zawołał Katilina z wzrastającą ciekawością na twarzy.
— At co tu gadać taj tylko — podchwycił Girgilewicz — ja sam jak mię pan tu widzisz widziałem jasne światło w lewem skrzydle pałacu, w tym pokoju, gdzieto przesiadywał nieboszczyk starosta.
— A światło to nie mogło już w żaden sposób z naturalnych jakich pochodzić przyczyn? — wtrącił Katilina z drwiącem niedowierzaniem.
Girgilewicz wzruszył ramiona prawie z politowaniem.
— Pijany nie byłem wówczas, a księżyca ani wi-