Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/100

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nia żony i dzieci nie odpowiadał nic więcej, jak tylko te dwa słowa „nieboszczyk pan!“ Cały dzień leżał w gorączce wrzeszcząc ciągle w niebogłosy nieboszczyk! nieboszczyk! ratujcie! W nocy zaś...
— W nocy?
— Umarł z przestrachu.
— Hm, hm — mruknął Katilina, kiwając głową w zamyśleniu.
— Ale to jeszcze nic mospanie — poderwał Girgilewicz z wzrastającym tryumfem — nazajutrz kiedy trupa kładli na mary, pokazało się na jego policzku pięć sinych pręgów, jakby od pięciu palców ręki. A dobrodziej wiesz przecie — dodał ze znaczeniem — że po każdem dotknięciu upiora, pozostaje niezatarty siny znak.
Katilina zabębnił palcami po stole i wzruszył ramionami. Widocznie nie wierzył tym skazówkom, nie chciał tylko sprzeciwiać się otwarcie.
Mandatarjusz zabrał głos na nowo.
— Przyznam się panu, że na mnie samego tak wielkie sprawiło to wrażenie, żem niezwłocznie Kostia puścił z aresztu, zwłaszcza że wartownicy klęli się na wszystko w świecie, że jednej nocy nieboszczyk starościc ukazał się pode drzwiami aresztu i kilka jakichś niezrozumiałych słów zawołał na swego dawnego kozaka.
— Ale co tam długo rozprawiać, taj tylko — wtrącił się Girgilewicz z ekonomską niecierpliwością. — Alboż mój gumienny nie widział go na gumnie. Nieborak mało ducha nie wyzionął taj tylko, bo niebo-