Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/49

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

kiemś przybywa postanowieniem.
— Nic z pogrzebu — przemówił surowo do przerażonej wdowy. — Zaszła skarga do dominium, że nieboszczyk nie umarł naturalną śmiercią.
— Prze Bóg żywy, toć od roku dogorywał na suchoty! — tłumaczy wdowa, krewni, sąsiedzi.
— Nic znaczy, zaszła skarga, a ja muszę pełnić mój obowiązek, nieboszczyk zostanie niepochowany aż zjadą lekarze, pokrają w sztuki trupa i przekonają się dokumentnie czy rzeczywiście gwałtowną nie umarł śmiercią.
Piorun z jasnego nieba nie mógł silniej ugodzić w krewnych i przyjaciół nieboszczyka. Jaka hańba! pogrzeb wstrzymany, śledztwo wytoczone, a nadto wszystko jeszcze, mają nieboszczyka jak nieprzymierzając wieprza krajać po śmierci, wertować w jego wnętrznościach.
— Zmiłuj się łaskawy sędzio! — wołają wszyscy chórem.
Ale pan sędzia jeszcze w pasję wpada, grozi aresztem, kryminałem że aż włosy stają na głowie.
Na szczęście nawinął się skądciś diak porządnie już pijany, ale z tem wszystkiem domyślniejszy od innych. Wziął babinę na stronę, i nuż jej coś wykładać po cichu, a ta jakby cudem opamiętała się w trwodze, poprosiła do izby wielmożnego sędziego i coś z nim krótko poszeptała.
Pan sędzia zmiękł nagle jak wosk na słońcu, a kiedy wyszedł po chwili z chaty spostrzegli wszyscy, że prawa kieszeń nabrzmiała mu w dwójnasób.