Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/189

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Maziarz pochylił głowę na piersi, a po chwili podniósł się z swego siedzenia.
— Nie mam wam już nic więcej powiedzieć.... Pamiętajcie tylko na waszą, przysięgę.... rzekł z silnym naciskiem i postępujcie ściśle tak, jak wam zaleciłem, a dalszych rozkazów czekajcie odemnie.
— A wyż znowu odjeżdżacie? — zapytał Szczeczuga.
— Odjadę przed świtem.
— Ale na czas powrócicie? — wtrącił Sołowij.
— Bez wątpienia.
— Pozostaje nam się tylko pożegnać.
— Zaraz — zawołał maziarz żywo — Kośtju podaj mi pieniądze.
Kost’ wyszedł do drugiej izby, a za chwilkę powrócił z czterema sporemi workami w ręku.
— Oto macie — rzekł maziarz — w każdym jest po 500 złr. cwancygierkami. Uważajcie bacznie, aby zawszo dopiąć celu, a nie zwrócić uwagi..,. A teraz bywajcie zdrowi, wychodźcie po jednemu, i zaraz z gościńca rozpierzchnijcie się na wszystkie strony.
I to mówiąc, chwycił zaraz najbliższego Szczeczugę za szyję, a potem uściskał i ucałował wszystko kolejno
Kost’ wyszedł na dwór, aby psom nakazać milczenie. W kilka chwil maziarz sam już pozostał w chacie. Usiadł napowrót na ławę, i wsparł głowę na ramieniu. Widocznie dumał i rozmyślał nad czemś głęboko.
W tem na nowo rozwarły się drzwi wschodowe, a pan Dominik Szczeczuga wrócił z drogi. Wyglądał