Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zasunął na sam tył wygolonej głowy.
— Pan Bóg by z was mówił — ozwał się liczny chór.
Maziarz, jakby się nagle czegoś zawahał, sparł głowę na ramieniu, przymrużył na pół oczy i zakołysał się cały, jakby go trunek rozbierał.
— Ale — poderwał nagle cokolwiek zmienionym głosem — pieczone gołąbki nie lecą same do gąbki! Jak się i wy do tego z swej własnej nie przyłożycie strony, to furda z wszystkiego!
— A jakże to rozumiecie, kumie? — zapytał wójt wracając do dawnej urzędowej powagi, od której nigdy nie lubił odstępować.
Kum Dmytro zakołysał się znowu.
— Kiedy mi się jakoś w głowie kręci — zabełkotał naraz.
— Tak prędko! — przejął z ubolewaniem przysiężny Jać Makar, najsilniejsza głowa w gromadzie.
— Poczekajcie! — zawołał opowiem wam bajkę. Słuchajcie tylko dobrze.
W tym momencie drzwi z łoskotem rozwarły się na ściężaj a do izby szynkownej wszedł gość nowy.
Maziarz utknął w mowie i uważnie wpatrzył się w nowo przybyłego. Za jego przykładem poszli i wszyscy inni, i nagle cicho zrobiło się w szynkowni.
Bo też nowo przybyły nie miał nic wspólnego z resztą obecnych gości, a miał na sobie strój, który w czasach pańszczyźnianych do pomimowolnego chłopa zmuszał szacunku.