Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Był to wcale młody jeszcze mężczyzna ubrany z waszecia z grubą laską sękatą w ręku, i nie wielkim zawiniątkiem na plecach. Możnaby myśleć, że jakiś szukający służby ekonom lub leśniczy.
Sam widok takiego człowieka napawał chłopa w owych czasach pewnym rodzajem nieufności i odrazy. To też wcale naturalna cisza nastała nagle w szynkowni i sam maziarz zamilkł śród mowy, zwłaszcza że tym razem tak fizjonomja jak cała powierzchowność nowo przybyłego nie wielkiem w ogóle mogła przejmować zaufaniem.
Niezwyczajnie silnej i krępej budowy nieznajomy, miał na sobie strój bardzo lichy i wysarzały a każda osobna część ubrania wydawała się jakby zdarta z kogo innego. Zielona wypłowiała po szyję zapięta kurtka, za krótko sięgała mu w rękawach, a za to znowu grube sukniane pantalony, aż kilkoma naraz fałdami zwisły po niezgrabnych rudawych butach, z których jeden zapiętkiem wybiegł na lewo, a drugi przyszwą daleko wychylił się na prawo, czarna sukienna czapka z oddartym na pół daszkiem spadała mu aż gdzieś na kark, i z natury zuchwałej już fizjonomji nadawała wyraz więcej jeszcze awanturniczy i wyzywający.
Zdawało się, że nieznajomy każdem swojem spojrzeniem, każdym krokiem i ruchem szuka tylko kogoś, z kimby się dało wszcząć burdę i komuby potężnego guza można nabić przy lada okazji.
Kiedy wszedł do szynkowni, powiódł do koła wzgardliwym i uśmiechniętym wzrokiem, czapkę zasunął w tył, i przystępując zwolna do szynkwasu zrobił zro-