Strona:Walery Łoziński - Czarny Matwij.djvu/30

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Po tem ostatniem wysileniu pozostał bezwładny i nieruchomy i z dziką rezygnacyą zdawał się oczekiwać nieuniknionego losu.
Cygan jeszcze silniej przytłoczył mu piersi i ścisnął ręce.
— Jurku — wrzasnął zadyszany — masz go! Rznij teraz psa rewizora jak barana.
— Rznij, bij, zabij — wył okropnie popieczony żyd, suwając głową i karkiem po zimnych ścianach skał.
— Rznij — zawtórowali obadwaj górale, poskakując naprzód.
Jurko okropne wyrzucił przekleństwo i z dzikim świstem owinął nożem w powietrzu.





II.
Czarny Matwij.

Prawie jednocześnie z dzikim rykiem rozjuszonego bakuniarza rozległ się tuż w pobliżu wykrzyk drugi mniej może straszny niż pierwszy, ale tak jakoś silny i przejmujący, że Jurko przy całej swej zaciekłości powstrzymał się w pół zamachu i jak zaklęty stanął na miejscu; obydwaj górale odskoczyli w bok przerażeni, a sam cygan zwolnił swej przytłoczonej na ziemi ofierze i z wyrazem zabobonnego przestrachu obejrzał się po za siebie.