Strona:Walery Łoziński - Czarny Matwij.djvu/31

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

U wnijścia pod załom skały pojawiła się nag]e i niespodziewanie nowa postać.
— Czarny Matwij! — szepnęła stara góralka i przeżegnała się w przestrachu.
— Czarny Matwij — powtórzył wargaty Jurko i opuszczając nóż z ręki, z jakąś tajemną grozą pochwycił za kapelusz, a za jego przy kładem poszli i dwaj inni górale.
I nie dziwić się wcale temu osobliwszemu przestrachowi, przypatrzywszy się bliżej nowo przybyłej postaci: na pierwszy rzut oka wygląda on raczej na jakiś monstrualny twór fantastyczny niż na rzeczywistą postać ludzką.
Był to olbrzymiego wzrostu, atletycznej budowy góral, którego fizyognomia i w ogóle powierzchowność cała nie do określenia szpetny i odrażający nosiły wyraz. Niezwykłych rozmiarów głowę okrywał długi i bujny i twardy jak szczeć włos, którego czarna barwa szczególniejsze jakieś przebierała odcienia. Po całej twarzy rozlewały się dziwne czarne plamy jakby od przepalenia a tylko w wolnych pomiędzy niemi przedziałkach wykłuwały się skąpe kępy gęstego i szorstkiego zarostu. Pod wysokiem graniastem czołem wyzierało dwoje oczu, jakiemś ponurem i złowrogiem iskrzącym się blaskiem. Co jednak głównie przejmowało wstrętem i odrazą w tej twarzy, to nos tak jakoś dziwnie załamany i spłaszczony, jak gdyby go jakiś fatalny, nienaturalny dotknął przypadek.
Postaci takiej napróżnoby szukać w naszym bezbarwnym, zmietlowanym świecie powszednim mogła się