Strona:Walery Łoziński - Czarny Matwij.djvu/29

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Prawie jednocześnie z tą odpowiedzią zadał mu Jurko zamierzony cios skrytobójczy.
— Giń psie rewizorze! — wrzasnął okropnym głosem i pchnął nożem z całej siły. Ale w szale wściekłości zawiodła go ręka. Nóż przedarł kołnierz czemerki ofiary i ześliznął się bokiem szyi, szerokie tylko sprawiając zadraśnięcie.
Nieznajomy jednym susem odskoczył aż pod przeciwną ścianę załomu a w wyciągniętej z zanadrza ręce łysnął pistolet.
— Łotrze! — krzyknął piorunującym głosem i wymierzył wprost w łeb skrytobójcy.
Wargaty Jurko stanął w miejscu jak wryty, a nóż wypadł mu z ręki.
Ale w tej samej chwili opuścił i nieznajomy swój groźny pistolet. Cygan chyłkiem podsunął z boku i swą grubą pałką z całą siłą palnął go po ramieniu. I nim jeszcze nieznajomy mógł Opamiętać się, z boku rzucił na niego zwinnie i zręcznie jak wilk drapieżny i jednym zamachem powalił go na ziemię.
Zaskoczony znienacka i zdradziecko młodzieniec nie mógł się bronić skutecznie. Cygan oboma kolanami przysiadł mu na piersiach, a obie ręce skrępował w swych żylastych pięściach. A zarazem i żyd z dziko roziskrzonemi oczyma podsuwał się naprzód.
Nieznajomy wytężył wszystkie swoje siły, jeszcze raz szarpnął się gwałtownie i oboma nogami kopnął przed siebie. I trafił w samą pierś nachylającego się żyda, który zachwiał się nagle i padł na znak głową w sam środek rozdmuchanego żaru.